Szedłem przez dłuższy czas odczuwając już zimno. Westchnąłem i dopiero gdy byłem sam pozwoliłem sobie na płacz. Opadłem bezradny na kolana i zacząłem płakać. Co ja teraz zrobię? Mój pan był jedyną osobą, z którą spędzałem czas. Jedyną osobą, z którą rozmawiałem. On był jedyną osobą, którą miałem...właśnie miałem. Objąłem się ramionami płacząc rozpaczliwie.
~*~
Siedziałem w tym lesie dobre pięć godzin. Trząsłem się cały z zimna nadal cicho szlochając. Cóż chyba wrócę. Wezmę swoje rzeczy -których i tak mam tylko trochę- po czym odejdę tak jak chciał. Dam mu spokój. Będę wolny...
Tyle, że nie miałem gdzie odejść. Mówi się trudno. Pewnie będę się tułał po świecie aż w końcu znów mnie zgarną i sprzedadzą jakiemuś napalonemu staruchowi. Będzie mnie ruchał codziennie z tą swoją obleśną mordą. Aż przeszedł mnie dreszcz na tę myśl. Po jakiejś kolejnej godzinie dopiero wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem z powrotem. Wyglądałem żałośnie. Oczy opuchnięte i czerwone od płaczu. Nos czerwony od zimna i drżące ciało. Przełknąłem ślinę, a ochrypnięte od płaczu gardło zabolało. Skrzywiłem się, wyglądałem teraz jak jedno, wielkie nieszczęście. Westchnąłem i udałem się do rezydencji.
[z/t]